Trzy występy w innym składzie

(25.08.2004)
Pod względem koncertów sierpień był dla nas bodaj najbardziej zwariowanym miesiącem w historii Stilo. Trzy występy a każdy w innym składzie.
W Lubinie pojawiliśmy się 8 sierpnia na Grill Party. Już samo zestawienie – my i impreza grillowa – wzbudzało podejrzenia, że wdepniemy w jakąś kichę. No, rzeczywiście, było dosyć „folklorystycznie”. Rozgrzane do granic powietrze, kilkadziesiąt osób grillujących zawzięcie w walce o tytuł najlepszych kucharzy, wielka pustka pod sceną (w sumie słuchało nas może z dziesięć osób), a w namiotach z tyłu szykujący się do występu niejaki Skiba ze swoją kabaretową świtą. Od strony artystycznej imprezę ratowali Maleo Reggae Rockers, ale to dopiero pod wieczór (grać miał też Big Cyc, ale to jednak zupełnie inna bajka…). Nas przewidziano na sam początek, na godzinę 13.30, w związku z czym nie było szans, żeby pojawił się tam z nami Damian, który pierwotnie miał sam dojechać do nas z Płocka, gdzie przebywał na festiwalu muzyki elektronicznej. Podjęliśmy więc decyzję o występie bez niego, w kwartecie (nie było również Serhana). Graliśmy już kiedyś koncert bez saksofonu, ale bez skrzypiec jeszcze nie, więc nie było żadnej pewności, że się uda utrzymać napięcie. Jakoś daliśmy jednak radę…
Z Lubina nasza ekipka ruszyła do Poznania, gdzie czekały na nas gościnne pokoje miejscowego Zamku, no i koncert dzień później na dziedzińcu tej zacnej (choć pruskiej – pamiętamy, pamiętamy) budowli. Za każdym razem, gdy przyjeżdżamy do stolicy Wielkopolski dosłownie wsysają nas w swoją plątaninę ulic stare mury, kafejki, kluby, no a teraz jeszcze doszedł naprawdę Stary Browar – centrum sklepowe, ale i o aspiracjach kulturotwórczych, pięknie wkomponowane w zabytkową tkankę miasta. Na koncert zjawił się już Damian, który po raz pierwszy zaprezentował się naszej poznańskiej publiczności. Po półtoragodzinnym zestawie hitów wyrazy zachwytu wyraziły… dziewczyny z Mołdawii, które po polsko-rosyjsku kazały podpisać płyty, zrobić sobie z nami zdjęcie i zaprosiły nas na koncerty do Mołdawii. Totalny odjazd! Zobaczymy, czy coś z tego wypali. Przy okazji – pozdrowienia dla Nieocenionej Oli Małek. Od kilku lat robi te zamkowe koncerty z profesjonalizmem i szacunkiem dla artystów, które to cechy w jej wydaniu wydają się wprawdzie niemal rutynowe, ale są nieosiągalne dla wielu, naprawdę wielu zapatrzonych w swoją wielkość polskich organizatorów życia kulturalno-klubowego. Następny koncert czekał na nas w warszawskim, staromiejskim Lapidarium, 20 sierpnia. Traktowaliśmy go naprawdę specjalnie, bo to ważne miejsce i w jakimś sensie stworzone w sam raz dla nas. O możliwość pojawienia się tam staraliśmy się już dwa lata wcześniej, po I nagrodzie na Nowej Tradycji, ale wtedy uznano, że nie reprezentujemy zadowalającego poziomu. Teraz dostąpiliśmy zaszczytu i gdy serca nasze przepełniała radość, jeszcze w lipcu okazało się… że nie może z nami zagrać Damian! Tragedia!!! Akurat miał nie-dające-się-odwołać-ważne-występy ze swoją drugą formacją w zupełnie innym miejscu Polski. Przez chwilę mieliśmy nadzieję na Sylwię, która właśnie miała mieć dwutygodniową przerwę w wojażach Kapeli ze Wsi Warszawa. Niestety, już wcześniej wyszykowała sobie na ten czas atrakcyjne i bardzo dalekie wakacje, więc zostaliśmy z palcem w nosie. A to już nie grill party o 13.30, tu już musieliśmy pokazać naszą muzykę w jak najpełniejszym wydaniu. No więc, tragedia. Zdecydowaliśmy się na dramatycznie spieszne poszukiwania nowych skrzypiec. Mieliśmy namiar na jakąś ponoć niesamowitą skrzypaczkę z Poznania, Kasię Klebbę. Zgodziła się, zobaczyła nas na Zamku w Poznaniu, spodobało jej się, przyjechała na dwie próby do Warszawy. Chyba od początku między nami zażarło, pozytywnie zaiskrzyło, znowu trafiliśmy na kogoś, kto w tajemniczy sposób wpasowuje się w naszą muzykę – nie tylko grą, ale rodzajem porozumienia mentalno-duchowego. Kasia okazała się niezłym „freakiem”, który równie dobrze opanował gryf, jak i kunszt opowiadania o muzyce, sztuce, swoich przygodach w Indiach i nie tylko. Jej praca na potrzeby legendarnych filmów braci Quai – „Instytutu Benjamenta” i „Ulicy Krokodyli” okazała się nie być internetowym kitem, ale najprawdziwszą prawdą. Obcowaliśmy więc z ciekawą Postacią polskiej kultury – choć nie trąbią o niej gazety mieniące się przymiotnikiem „muzyczne”. Wszystko to przekuło się dla Stilo na nowe i bezcenne doświadczenia, no i naprawdę udany naszym zdaniem koncert w Lapidarium. Ze sceny wyglądało to i brzmiało wręcz jak jeden z najlepszych koncertów grupy – choć oczywiście nie ustrzegliśmy się tu i tam wpadek, czy niedoróbek. Kasia grała z werwą, czarowała brzmieniem i fantazyjnymi frazami, malowała obrazy nieba i ziemi. Świetnie uzupełniała zawadiackie, ale i niepozbawione liryzmu dźwięki Marka. Na końcowy bis zagraliśmy numer zupełnie specjalny, pełen wewnętrznej mocy. Był to dziś chyba kompletnie zapomniany,”I Ching”, kompozycja wieńcząca legendarny album o tym tytule, nagrany w latach 1981 i 1982 przez tuzów polskiego rocka i okolic. Kto wie, być może nikt nigdy nie wykonywał tego utworu publicznie, na żywo? Zagraliśmy go inaczej niż w oryginale, rytmiczniej, nieco zmieniając temat, bardziej klubowo. Ale chyba udało się wykrzesać z niego trochę kolorowych iskier, jakby nie z tego świata.
Po koncercie były serdeczne wewnątrz-zespołowe uściski, wzajemne podziękowania i gorące sugestie co niektórych słuchaczy, że teraz musimy już iść z Kasią ręka w rękę. No cóż. Na razie obie strony mają swoje własne plany. Jeśli chodzi o nas to jest Sylwia (przynajmniej teoretycznie), jest pełen pomysłów Damian. Być może jednak gdzieś, kiedyś się spotkamy…

 

Dodaj do:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • RSS
  • Twitter
  • Wykop
  • Print

Reply