50-ka!

(16.11.2004)
No i stuknęła nam wreszcie ta pięćdziesiątka!!!

Czyli pięćdziesiąty koncert. Początkowo miał się odbyć na początku października w Lublinie, w klubie Hades. Pojechaliśmy tam nawet, ale ostatecznie zamiast grania organizator zaproponował nam darmowy wjazd do sympatycznej restauracji umieszczonej nieopodal klubu i w zespołowym gronie zdegustowaliśmy nieco specjałów z lokalnej kuchni. Było naprawdę smacznie i miło. A że bez grania? No cóż, to już wypada podziękować tylko mieszkańcom Lublina, którzy po prostu „nie dopisali”.

Poza tym dobrze jest raz na jakiś czas zrobić sobie wypad za miasto… A po drodze na przykład spotkać czmychającego przez puste, wczesnojesienne pole zająca. Ale się kurzyło! To uciekały ostatnie niedobitki lata.

Tym sposobem „jubileuszowy” koncert mógł odbyć się na własnych śmieciach, czyli w warszawskim klubie Traffic, 6 listopada. Na wiosnę zaprezentowaliśmy się w Traffiku jeszcze z Sylwią, teraz przyszedł czas na Damiana. Syndrom publiczności jeszcze się za nami od tego Lublina ciągnął – choć już dało się zaobserwować tendencję zwyżkową. Było bowiem ze 20 osób, w tym nasi cudowni fanklubowicze – Marysia Białota i Przemek Piłaciński (trzymamy kciuki za Wasz band!). W pewnym momencie rozwinęli nawet swój słynny transparent! W takich momentach, jak tamten, blednie powracające co jakiś czas pytanie, czy jest sens grywania w Warszawie częściej niż dwa-trzy razy w roku? Choć tu podobno mieszka coś około miliona ludzi…

Ale to w sumie mało ważne. Dziś pod wozem, jutro na wozie, wystarczy przeczekać. Najważniejsze, że dobiliśmy do tej pięćdziesiątki! No i że w ogóle udało nam się wystąpić w tradycyjnym składzie. Wiele wskazywało na to, że będzie inaczej…

Na dziewięć dni przed Traffikiem spotkała nas bowiem bardzo niemiła niespodzianka i ze składu wypadł perkusista. Czyli ubył nam kręgosłup całego zespołu. Przez kilka dni mieliśmy nadzieję na odwrócenie sytuacji, ale w niedzielę w nocy stało się jasne, że zostaliśmy jednak bez kręgosłupa. Na szczęście nietknięty pozostał kręgosłup moralny grupy i mimo tego, że na jakikolwiek ruch mieliśmy zaledwie pięć dni, wykorzystaliśmy je maksymalnie. Po raz kolejny okazało się, że czuwa nad nami Dobry Pan Bóg, który zesłał nam Janusza Kossakowskiego z Kontraburgera. Zesłał go wprawdzie nie w obłokach i błyskawicach, tylko zwyczajnie, w samochodzie, ale za to jakże skutecznie. Janusz szybko załapał, o co nam idzie w kapeli, i na zaledwie dwóch półtoragodzinnych de facto próbach heroicznie wgryzł się w nasz repertuar. Potem na scenie wyglądało to wszystko w miarę normalnie – choć z konieczności zabrakło kilku z naszych najmocniejszych utworów. Trudno, straciliśmy nieco z normalnej mocy, ale jednak daliśmy radę.

Więcej w następnym odcinku.  

Janusz – zesłany z nieba na jubileuszowy koncert.

 

 

Dodaj do:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • RSS
  • Twitter
  • Wykop
  • Print

Reply