Golem Tour za nami

(15.04.2006)
MĄDRYCH I DOBRYCH ŚWIĄT WIELKIEJ NOCY DLA WSZYSTKICH!!!

Tymczasem minitrasa Golem Tour za nami.

Już na starcie dostaliśmy od Niebios dobry znak w postaci Jana Ptaszyna Wróblewskiego, ujrzanego w drodze do Wrocławia, gdzieś na stacji benzynowej niedaleko Piotrkowa. Może miało to jakiś tajemniczy wpływ na to, że późniejszy o kilka godzin koncert
we wrocławskim klubie Łykend był w sumie bardzo fajny, choć trudno powiedzieć,
by sala była pełna. Ci jednak, którzy przyszli, nie byli chyba zawiedzeni, o czym świadczyć mogły ich ciepłe reakcje. Właśnie w Łykendzie zadebiutował z nami Janusz. Zarzucił słuchaczy swoimi ekspresyjnymi, pełnymi werwy jazzowymi solówkami, a i tematy podawał w interesujący sposób. To był dobry start, i dla niego, i dla nas. Nawiasem mówiąc, jedną ulicę dalej odkryliśmy… Pracownię krawiecką Stilo!
No comments.

Prosto z Wrocławia czekał nas nocny kurs do Matki Miast, czyli Pragi. Mimo, że do gościnnego mieszkania Instytutu Polskiego na Vinohradach dotarliśmy po piątej
nad ranem, już kilka godzin później dzielnie maszerowaliśmy po Pradze, z zapartym tchem obserwując to nieziemskie miasto. Praga jeszcze bez liści na drzewach, jeszcze nie zielona, za to bardzo słoneczna i już z pokaźną porcją turystów, choć póki co stłoczonych chyba głównie na Moście Karola.

STILO w ogrodzie Ambasady RP w Pradze. Fot. Marek Posiadała

Graliśmy całkiem niedaleko tegoż mostu, bo na Karmelickiej, czyli ulicy odchodzącej ze szlaku wiodącego na most, tuż koło Malostranske Namesti. I właśnie tam, obok wejścia do „naszego” klubu U Maleho Glena, spotkał nas drugi znak, tym razem już naprawdę niezwykły. Późnym popołudniem, na granicy z wieczorem, ledwie rozpoczęliśmy wyładunek naszego busa, przystanęła przy nas… Mariana. Tak, ta sama, Sadowska Mariana we własnej osobie. Z koleżanką – a żeby było jeszcze śmieszniej, tą samą, z którą gościła na naszej pierwszej próbie przed ubiegłorocznym koncertem w Teatrze Małym.

Przypadkowe spotkanie i przypadkowe zdjęcie. Jak się za moment okazało – do STILO zbliża się Mariana Sadowska z koleżanką (zakreślone na czerwono). Fot. Wojtek Stasiak

Szok, to małe słowo, opisujące nasze wzajemne wrażenia z takiego tzw. zbiegu okoliczności. Mariana właśnie miała pierwszy wolny praski wieczór po pracynad pewnym spektaklem i akurat wpadła na nas. Niestety, poza ciepłym przywitaniem czasu na więcej nie było. Panie oddaliły się w głąb miasta, my zanurzyliśmy się w czeluściach klubu.

Czeluście to słowo nieodbiegające aż tak bardzo od rzeczywistości. Zejście do sali koncertowej wiedzie bowiem krętymi schodkami w dół. W Pradze to nie nowość, ale spróbujcie znosić i wnosić po czymś takim sprzęt! Odczuł to na sobie zwłaszcza Jarek, nasz pałker, a dokładnie jego kości. W dodatku, gdy ujrzeliśmy samą salkę koncertową, ogarnęła nas lekka konsternacja. Wiedzieliśmy, że czeka na nas mały klub, ale żeby aż tak? Owszem, graliśmy już w malutkim łódzkim Zapiecku (w czasach, gdy był naprawdę malutki) czy w malutkim krakowskim Harris Piano Barze, jednak małość Małego Glena przeszła nasze oczekiwania. No, ale skoro urządzą się tu regularne grania, to chyba właściciele wiedzą, co czynią – to pomyślawszy, rozstawiliśmy graty, a potem zagraliśmy udane trzy sety dla w sumie kilkudziesięciu osób. Był nastrój, były palące się lampki na stołach, byli zasłuchani ludzie (choć bar znajdował się tuż za progiem, w korytarzu) – słowem, czegóż chcieć więcej?

Przed koncertem U Maleho Glena. Od lewej: Marek Posiadała (kierowca), Tomasz Żur (za bębnami), Jarek Cieślak, Janusz Żukowski.  Fot. Wojtek Stasiak

Z Pragi poniosło nas do Poznania, do klubu Blue Note, który odwiedzaliśmy już wiosną 2003 roku. Tu już nie było żadnych cudownych, boskich interwencji, chyba że za taką potraktować bardzo ciepłe słowa, jakie po graniu skierowali do nas nowi fani – studenci z Poznania. Pozdrawiamy ich tą drogą bardzo gorąco, bo obdarzyli nas właśnie jednymi
z tych chwil, dla których warto się starać.

Po koncercie w Poznaniu, na dziedzińcu Zamku. Fot. Marek Posiadała

Podsumowując całość wyprawy, trzeba przyznać, że nowy w pewnym sensie skład jak najbardziej dał sobie radę. Saksofonista świetnie się sprawdził. Chyba wszystkim nam zaimponowały nie tylko jego umiejętności, ale też prawdziwa chęć grania, niezależnie od okoliczności, naprawdę nieczęsta wśród tak zwanych profesjonalistów. Teraz poszukamy mu do pary skrzypka. Może znajdziemy go do czasu występu w Toruniu, 26 maja?

 

Dodaj do:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • RSS
  • Twitter
  • Wykop
  • Print

Reply